Forum literackie pisarzy początkujących!

Forum zostało stworzone z myślą dla pisarzy początkujących!

Ogłoszenie

Nabór do grona moderatorów (max 5)

#1 2015-08-12 23:29:42

mona75krol

Nowicjusz

Zarejestrowany: 2015-08-12
Posty: 1
Punktów :   

ZACZRUJ MNIE A ODKRYJĘ PRAWDĘ

Jest to pierwszy rozdział historii, która wydarzyła się pod koniec lat pięćdziesiątych w jednym z nadmorskich miast zachodniego wybrzeża Europy.


Ana chwyciła ze stołu plik recept. Rozłożyła je na blacie niczym wróżka karty. Spojrzała pobieżnie na każdą z nich. Dzisiaj przepowiadały same maści, dużo maści. Szybko podjęła fachową decyzję co do kolejności ich wykonania,  potrzebnych składników i narzędzi. Na stole zaraz znalazły się dwa porcelanowe moździerze wraz z pistlami do kompletu, oraz parę białych arkuszy papieru do odważania na nich substancji recepturowych. Upewniła się także, że ma do dyspozycji odpowiednie odważniki do wagi szalkowej. Nie chciała znaleźć się w sytuacji desperackiego poszukiwania brakujących ciężarkow, gdy będzie już w ferworze pracy. Założyła fartuch i zatarła ręce niczym czarownica gotowa do pracy. Przebiegła oczami po kartce papieru z ledwo czytelnymi hieroglifami lekarza. Sztukę ich odszyfrowywania dawno już opanowała. Praktyka czyni mistrza. Uśmiechnęła się z dumą. Na głos zaczęła powoli czytać pierwszą receptę:

Rp.


Acidi salicylici 2,0

Vaselini flavi  ad 50,0


M.f. ung.

D.S.  Zewnętrznie

Prosta – pójdzie jej szybko – pomyślała. Zajrzała do zeszytu recepturowego w poszukiwaniu przepisu wykonania.

– O, jest, znalazłam. Ale zaraz. Nic nie jest wspomniane jak dodać kwas salicylowy. Jak to z tym było ?  Any pierwsza poprzeczka nigdy nie zniechęcała, a wręcz działała inspirująco. Po głowie zaczęły jej chodzić słowa:


Recipe znaczy – weź

Ale tyle co chcesz?

Ile jest podane?

Masz tu napisane

Kwas salicylowy

Proszek kryształowy

Dwa malutkie gramy

Z czym go wymieszamy?

Ana nie pamięta

Ale jest zawzięta

Ojca zapyta ….i….

Zagadka odkryta

Żółta wazelina

Krzykiem przypomina

Dodaj mnie powoli

Bo inaczej maść spitolisz


Misce fiat unguentum

Abrakadabrentum


Tak, Ana lubiła i potrafiła tworzyć rymowanki na poczekaniu. Umilała sobie nimi życie. Nie zawsze jednak pomagały rozwiązać jej problemy, a niektórych domowników wręcz irytowały. Tu miała na myśli Ewkę, swoją przybraną siostrę. Tak nazywała tą zgorzkniałą kobietę, chyba jedynie z racji, że spędziła z ich rodziną ostanie dziesięć lat. A co robiła wcześniej zanim u nich zamieszkała? Nikt tak naprawdę nie wiedział, ani w zasadzie o to nie pytał. Jednego była pewna, przeszłość, o której nigdy nie wspominała, nie usposobiła jej pozytywnie do otaczającego świata. Także w rozwiązaniu swojego dylematu wolała zasięgnąć porady ojca. Zarzuciła na chwilę recepturę i poszła do części sklepowej apteki. Zastała go kończącego obsługiwać jedną z ich sąsiadek.

– Dziekuję. Niech Bóg ma pana w swojej opiece, panie Jorge. Co byśmy bez pana zrobili – dodała na zakończenie pani Dossantos i wyszła wychwalając poradzone wczoraj przez ojca panaceum na jej uporczywy kaszel. Nie mogła przecież wiedzieć, że za parę dni dostanie po nim równie uporczywego zaparcia jako działanie uboczne. Ana odczekała aż głos pani Dossantos zniknie za drzwiami. Dołączył do chóru lamentów żon sąsiednich sklepikarzy. Tym razem zgromadziły się przed ich apteką. Niczym wrony krakały na temat obecnych klęsk żywiołowych lub je przepowiadały. Wróżyły rozpady małżeństw sąsiadów, kolejne niehybne poronienie młodej sąsiadki, tudzież inne równie istotne  wydarzenia. Nic, po prostu nic nie było w stanie umknąć ich uwadze. Drzwi apteki zatrzasnęły się. Odzieliły ostatecznie ojca i Anę od rozprawy tym razem nad suszą, która trwała długo, zbyt długo …bo aż do dzisiejszego popołudnia. Chmury od rana zapowiadały solidna ulewę.

Ojciec odwrócił głowę i utkwił w Anie spojrzenie czarnych jak węgiel oczu.

– Co takiego, Ana.

– Tato…..Eeee. Nie pamiętam jak się dodawało kwas salicylowy do maści. Czy  mógłby tata mi pomóc? Czy rozpuszcza się go w czymś najpierw?

Ojciec pochylił nieco głowę na bok i zmarszczył brwi.

– Nie pamiętasz, czy nie wiesz, Ana? Na pewno jest napisane. Przeczytaj dobrze, zanim zaczniesz zadawać pytania. – Odwrócił się i zaczął liczyć drobne w kasie.

Ana szybko zrobiła rachunek sumienia, czy aby uważnie przestudiowała przepis. Nie chciała, żeby ojciec fatygował się do receptury tylko po to, żeby palcem pokazać w tekście odpowiedź i znowu udowodnić jej jaka jest ślepa i nierozgarnięta. Miała wrażenie, że za taką ją czasem uważał. A przecież taka nie była. Inaczej nie dostałaby pracy, i to nie byle jakiej, bo dla poważanej gazety. Był to co prawda mały kącik w postaci kolumny z opowiadaniami dla młodych czytelników, ale sam fakt, że pracowała dla nich był już dużym osiągnięciem.

Po dłuższej chwili odważyła się zabrać głos:

– Patrzyłam. Nigdzie nie jest napisane.

Ojciec zamknął zamaszyście szufladę kasy.

– A czego nie wiesz? Ile razy robiłaś maść  salicylową? Chyba nie pierwszy. Już zapomniałaś? No tak. Jak się robi rzeczy na pamięć bez zrozumienia to tak to wygląda.

No, ale do tego pewnie trzeba wiedzy, której nabywa się na studiach, czytając książki, wykazując zaangażowanie i zainteresowanie. Jak czegoś nie wiesz, to trzeba zapisać, a nie iść na łatwiznę i zawracać mi głowę. Mogłaś zajrzeć do farmakopei. Idź i poczytaj. Tam znajdziesz odpowiedź. – I zabrał się za układanie syropów na półkach.

Ana postała chwilę ważąc swoje opcje niczym na wadze szalkowej. Mogła oczywiście zapytać Ewkę, ale ta pewnie znowu wytoczyłaby z ust jakimś toksycznym jadem. Rozważała więc czy zadać ojcu kolejne pytanie i ryzykować, że  się jeszcze bardziej zirytuje, czy zaufać farmakopei i swojemu intelektowi. Postawiła na drugie. Pierwsza alternatywa pozostawała jako ostateczność. Wróciła na tyły apteki. Sięgnęła po ciężką niczym dwie cegły farmakopeę i zaczęła wertować cienkie jak bibuła strony.

– O, jest! Powiodła palcem po wytłuszczonym nagłówku – ”właściwości kwasu salicylowego”. Pod spodem, druk drobniejszy od maku podpowiadał, że kwas rozpuszcza się w alkoholu. Ale jaką ilość mam użyć? Czy jak dodam do tego wazelinę z przepisu to czy wszystko wymiesza się dobrze, bez żadnych grudek? – westchnęła ciężko.

W korytarzu zadzwonił telefon. Rozmyślania Any zostały brutalnie przerwane. Miała nadzieję, że ktoś go zaraz odbierze. Wyczekiwała w bezruchu przytrzymując między palcami otwarta stronę książki. Dalej nic. Żadnych kroków. Dzwonek niemiłosiernie drylował w jej mózgu swoim dryn, dryn, dryn. – Nie, nie mam zamiaru odbierać tego cholernego telefonu, niech Ewka to zrobi. Siedzi w biurze. Ma przecież bliżej. – uparła się Ana.

Ewa siedziała już nad papierkową robotą dobre kilka godzin. Był koniec miesiąca. Jak zwykle księgowość i sprawdzanie recept  były na jej głowie. Wiedzieli z panem Jorge, że niedługo zawita do nich kontrola z nadzoru farmaceutycznego. Zwykle takie inspekcje przebiegały gładko dzięki ojca znajomościom. Ale tym razem stanowisko objął jakiś nowy, po tym jak pewnego dnia pan Marcelino zakończył swoje życie pod kołami tramwaju. Był wtedy piękny słoneczny poranek, pamiętała Ewa, i duży tłok na przystanku ludzi spieszących do pracy . Wieści o tym nieszczęściu rozeszły się po mieście tak szybko jak nogi pasażerów i lokalnych gapiów zdążyły dotrzeć do biur, banków, sklepów, straganów nad rzeką i innych mniej lub bardziej znanych zakątków miasta. No cóż. Bóg czasem wzywa do swoich szeregów trochę za wcześnie, a w środkach też nie przebiera. –  Smutne oczy zmarłej dziesięć lat temu pięknej żony pana Jorge wydały się zgodzić tym razem ze spostrzeżeniem Ewy. Zwykle obserwowały ją ze zdjęcia na biurku z wyrazem dezaprobaty – zawsze kiedy poprawiała recepty. Naniesione drobne korekty były nie do zauważenia nawet dla wprawnych oczu inspekcji. Ewa potrafiła oszczędzać sobie czas. Przecież nie zamierzała wysiadywać w poczekalni przychodni Bóg jeden wie ile, tylko po to, żeby lekarz wypisał nową receptę, albo ją skorygował pod dyktando biegłej w przepisach Ewy. Niestety przy wydawaniu leków najczęściej pan Jorge albo Ana nie zauważali błędów, które mogły ich sporo kosztować finansowo. Ale dzięki spostrzegawczości i dokładności Ewy w ich sprawdzaniu zdarzało się to niezmiernie rzadko.  Ciekawe kiedy smarkata będzie w stanie ją trochę zastąpić. Ale jej bardziej w głowie pisaniny niż poważna praca. – pomyślała. Westchnęła i wróciła do swojego żmudnego zajęcia. Za oknem płacz Andre i okrzyk mew oznajmił po raz kolejny katastrofę upuszczonego na ziemię ciastka syna sąsiadów. Przebrzydłe ptaszyska rzuciły się ochoczo do swojej nieoczekiwanej uczty. – Jezus drogi, czy ten dzieciak nigdy nie nauczy się zjadać go szybciej albo w ogóle nie wyłazić z niczym na dwór? – zagadała do siebie. Czasem miała ochotę zgodzić się z Reeve. Bawiły go tego typu incydenty. Uważał, że każdy ma szansę nauczyć się na swoich błędach. W przeciwnym razie podlegał karze wyśmiania. Potężny zegar na ścianie oznajmił godzinę drugą. Za pół godziny widziała się z Reeve. Miała dla niego ważną nowinę. Ale przed wyjściem zdąży jeszcze zapalić – postanowiła. Wstała i wyszła na zewnątrz apteki.  Poczuła zapach ciepłego deszczu. Zaczęło kropić. Spojrzała w niebo. Ciężkie chmury zwiastowały ulewę. Oznaczało to, że jej przerwa będzie skrócona. Rozdrażniło ją to. Wyciągnęła więc szybko papierosa i zapaliła. Próbowała się zrelaksować swoim zwyczajem myślenia o niczym. Jednak coś nie dawało jej spokoju. Nagle poczuła jak duże krople deszczu zaczeły uderzać ją po twarzy. Zgasiła pospiesznie pepierosa i wrzuciła niedopałek do stojącej na ziemi butelki. Dopiero wtedy zauważyła w niej jakiegoś owada. Przykucnęła, żeby się przyjrzeć. Martwa osa unosiła się lekko, falując na powierzchni zruszonej niedopałkiem wody. Hmmm… Wszystko ma sens, co się kończy. – pomyślała. W tym momencie poczuła jak żal ścisnął jej serce i owładnął nią nieokreślony przypływ lęku. Przed oczami miała Reeve. Może to stulecie będzie jego ostatnim. Niedługo skończy trzysta pięćdziesiąt lat. To przypomniało jej, że jego największa miłość – James zdecydował się zakończyć swoje życie dokładnie w tym samym wieku.

Nagle, w oddali usłyszała telefon. Poczekała aż ktoś go odbierze. Przecież nie miała teraz czasu na załatwianie jakiejś cholernej sprawy. Wreszcie usłyszała czyjeś kroki w korytarzu, potem głos ojca odbierającego telefon. Ulżylo jej. Wróciła do apteki. Przed wyjściem chciała się jeszcze upewnić co robi Ana. Wiedziała, że miała sporo recept do wykonania na dzisiaj. A ta często zamiast się uwijać, na boku robiła notatki do tych swoich infantylnych opowiastek. Stanęla w progu receptury. Zmarszczyła brwi i rzuciła pytanie:

– A ty co farmakopeę studiujesz?

– A, tak, chciałam coś tylko  sprawdzić – szybko wytłumaczyła się Ana.

– Nie lepiej było ojca zapytać? Nie ma czasu teraz na łatanie dziur w wiedzy. O co chodzi?

– Nic, już wszystko wiem – skłamała Ana.

W tle słychać było rozmowę ojca z jedną z pacjentek, której regularnie dostarczali leki do domu:

– Hmmm, przecież umówiliśmy się, że dzisiaj po południu je przyniesiemy. Nikogo nie było u pani? Niemożliwe. Sam przekazałem paczkę Pedro. Może nie słyszała pani pukania do drzwi. A – ha. No dobrze, rozumiem. Zaraz. Proszę poczekać chwilkę. Sprawdzę czy przyniósl ją z powrotem. – Odłożył masywną słuchawkę telefonu na bok i zajrzał do  koszyka z niedostarczonymi lekami. Paczka leżała. Wrócił do telefonu. Zakaszlał.

– Paczka jest u nas, pani Marquez. No… nie, Pedro już skończył na dzisiaj. Może ktoś mógłby ją dla pani odebrać? No dobrze. To w takim razie, wyślę do pani kogoś jeszcze raz. Słucham? Tak, za jakieś pół godziny – odwiesił słuchawkę, bąknął coś pod nosem i podszedł do Ewy.

– Ktoraś z was ma zaraz iść do pani Marquez z paczką. – Zanim zdążył usłyszeć sprzeciw, odwrócił się i zniknął w korytarzu.

Ewa spojrzała w strone Any.

–  A, to ta Pani Marquez, ta zniedołężniała starowinka, co ledwo nogami powłóczy. Ciekawe czy o niej nie usłyszymy któregoś dnia w gazetach. Słyszalaś tą historię?

– Tak, słyszałam. – Odpowiedziała Ana. – powinnaś uważać wieczorami jak wracasz do domu.

– Nie, nie tą mam na myśli – zaśmiała się – O mnie się nie martw. Złego licho nie bierze.

Ana uśmiechnęła się na to nieco pod nosem i wróciła wzrokiem do swojej lektury.

– A wracając do tej historii – kontynuowała Ewa – to ta kobieta podobnie jak nasza pani Marquez, mieszkała samotnie. Umarła w domu. Nie miała żadnej rodziny. Leżała tak w mieszkaniu dwa miesiące, aż ją w końcu znaleźli ponadgryzaną przez jej własne koty. Miała ich trzy. Zdechł ten lojalny, co nie ruszył swojej żywicielki. –  Ewa umilkła. Czekała teraz na reakcję Any.

– Straszne, okropne i bardzo smutne – skrzywiła się Ana –  po co mi w ogóle opowiadasz takie historie? – powiedziała z wyrzutem w głosie.

Ewa wzruszyła ramionami i zmieniła temat.

– Nie mogę iść do babci. Jestem umówiona z Reeve – zakomunikowała.

Ana spochmurniała. No tak, mogłabym się tego spodziewać. – Pomyślała. Wyobraziła sobie teraz Ewkę zjedzoną na stare lata przez koty. A właściwie to nie, nie zjadłyby jej nawet, bo by ich nie miała. Nic i nikt nie jest w stanie jej chyba polubić. No jedynie oprócz tego jej  dziwaka Anglika, z którym ją często widywała. Z jakiegoś powodu się go bała.

Ana wiedziała, że musi Ewce zaprotestować.

– No tak, ale jeśli ja pójdę, to nie skończę recept. Są do odbioru na dzisiaj, po piątej. – Miała ochotę coś jej odparować, ale jak zwykle ugryzła się w język. Czuła, że raczej przegrałaby z nią słowną potyczkę.

Ewka zdjęła pospiesznie fartuch, rzuciła go niedbale na stojący w recepturze taboret,  chwyciła paczkę z lekami, odwróciła się na pięcie i opusciła aptekę tylnym wyjściem. Framugi zadrżaly od zatrzaśniętych drzwi. Poszła dostarczyć leki, a potem zobaczyć się z Reeve. Wiedziała, że niestety się spóźni. Tym razem sporo.

Tymczasem ojciec zajrzał do receptury i zakomunikował Anie, że potrzebuje iść na chwilę do biura. Potrzebował zapalić. Bez swojej fajki się nie rozstawał. Poprosił ją,  żeby zastąpiła go w obsługiwaniu klientów.  Ana z niechęcia pozostawiła recepturę. Wyszła na sklep. Ponieważ nikogo nie było, żeby nie marnować czasu zabrała się za układanie towaru na półkach w korytarzu. Łączył część sklepową z tyłami apteki i prowadził schodami do ich domu nad apteką. Nagle dzwonek nad drzwiami oznajmił klienta. Ana  wyszła i stanęła za głównym kontuarem. Do apteki wtoczył się najpierw wózek, a za nim podążyła dziewczyna o bladej twarzy.

– Cześć Andreia. Dawno cię nie widziałam. Nie wiedziałam, że masz dziecko. – Młoda dziewczyna lekko się uśmiechnęła.

– Tak. Adrianek ma już sześć tygodni. – Ana wychyliła się przez ladę, żeby zerknąć na malucha.

– O! Jak słodko śpi. – Uśmiechnęła się Ana. A grzeczny?

– Oj grzeczny, grzeczny. Kochany jest. Naprawdę. Ale niestety ostatnio zaczął się problem z kolkami.

– No tak. To częste u dzieci. Próbowałas już czegoś?

– Oj próbowałam, próbowałam. I metod naturalnych i innych, ale nic nie pomaga. Czuję się bezradna. Chciałoby się raz chociaż dobrze wyspać. – Przyznała z żalem. Masz może coś, co mogłabyś zaproponować?

– Tak, mamy ostatnio nową miksturę, która jest bardzo popularna wśród mam. Jest ponoć dobra. Zawsze polecam to, co chwalą i po co wracają  klienci – sięgnęła z półki brązową buteleczkę i podała koleżance. Andreia zaczęła studiować tekst z etykiety.

Ana nie miała wiele doświadczenia na temat dzieci i na dzień dzisiejszy nie zamierzała. Chciała jak najdłuzej od tych spraw trzymać się z daleka. Marzyła, żeby zostać pisarką, która swoje pomysły czerpałaby z podróży po świecie. Mimochodem zaczęła przyglądać się swojej koleżance. Jej bluzka była poplamiona resztkami ulanego pokarmu, a jej ubiór trudno było nazwać niedzielnym. Była w jej wieku, a już wpakowała się w pieluchy. Zawiązała sobie ręce na następne naście lat  – pożałowała jej .

– Dobrze. To wezmę tą miksturę. Spróbuję. – Zdecydowała Andreia.

Ana nie była przekonana czy dobrze zrobiła polecając koleżance tą nowinkę farmaceutyczną. Pokazała się niedawno na rynku i jak to zwykle bywa, cena dorównywała kolorowej jak tęcza nalepce przyklejonej do równie  wyszukanej w kolorze butelki. Ana czuła się więc nieswojo gdy patrzyła na Andreę wydłubującą ze zużytego portfela monety.

– Muszę już iść Ana. Mama czeka na mnie na zewnątrz. A u ciebie wszystko dobrze? – rzuciła z kurtuazją dziewczyna. 

– Tak, tak u mnie bez zmian. – Ana nie wyszła zobaczyć dzidziusia. Nie chcąc być jednak nieuprzejmą, wychyliła się zza lady i pomachała do berbecia na pożegnanie. Gdy koleżanka opuściła sklep, Ana wróciła do monotonnego układania towaru. Spojrzała na zegarek. Ze zniecierpliwieniem oczekiwała powrotu ojca, żeby mogła w końcu wrócić do recept. Nie śmiała mu jednak przerywać w tym co robił, cokolwiek to było. Minęła już dobra godzina. Jak tak dalej pójdzie, to będzie chyba pierwszy raz, kiedy groźba ich nie skończenia stawała się coraz bardziej realna – obawiała się Ana. Wolała sobie nie wyobrażać co będzie, jeśli nie zdąży ich zrobić. Poczuła dobrze znane sobie mdlące uczucie w brzuchu. Niestety Ana miała to do siebie, że przejmowała się wieloma rzeczami w życiu. Taka już była. Próbowała coś z tym robić, ale ostatecznie przyznała, że sama walka z jej przypadłościami też ją stresowała.


Marco zatrzymał się niepewnie przed drzwiami apteki. Był tu poprzedniego dnia. Widział się z Ewą. Czuł się trochę nieswojo pojawiając się ponownie po tak krótkim czasie. Może powinien odczekać kilka dni. – Rozważył taką opcję. Jednak zanim pozwolił rozsądkowi podjąć decyzję, nacisnął klamkę i wszedł. Dzwonek nad drzwiami oznajmił jego obecność. Pospiesznie rozejrzał się w poszukiwaniu Ewy. Nie znalazł jej jednak w zasięgu wzroku. Podszedł do lady. Żeby wypełnic czas, zwyczajem klienta zagłębił się w studiowaniu pobliskiego regału z poustawianymi w szeregu brązowymi szklanymi słojami. Powoli,  półgłosem zaczął sylabować nieznane sobie nazwy. I ten specyficzny zapach…Zawsze go lubił – zadumał się.  Pamietał, miał chyba siedem lat kiedy po raz pierwszy zobaczył aptekę. Był wtedy z mamą i bratem.  Jak wysoko musiał zadzierać  głowę i stawać na palcach, żeby dojrzeć ostatnie półki wysokich drewnianych regałów zastawionych gęsto przeróżnymi specyfikami i naczyniami o przedziwnych kształtach. Pamietał jak próbował składać sylaby każdego napisu, który znalazł się w zasięgu jego wzroku. Litery były wtedy jego pasją. W przeciwieństwie do jedenastoletniego brata, któremu w głowie było popalanie papierosów i szabrowanie po okolicznych winnicach. Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie jak bardzo się różnili. On grzeczny i nieśmiały, szczególnie wobec dziewczynek – jego brat pewien siebie łobuz, co spędzał w kącie sali większość lekcji głównie za targanie warkoczyków.

Ana usłyszała, że ktoś wszedł do apteki. Odczekała chwilę. Miała nadzieję, że może ojciec przyjdzie w końcu na sklep. Jego przerwa trwała już dobre półtorej godziny. Cisza, nic, żadnego ruchu. Wstała więc z westchnieniem niezadowolenia. Jak zwykle ja muszę podnosić się z kolan i maszerować obsługiwac klientów. – Pomyślała z goryczą. Na tą myśl ścisnęła  bardziej długopis, który trzymała w ręku. Ważne było dla niej, żeby go mieć przy sobie. Szczególnie kiedy wychodziła do pacjentów. Pomagał jej w trudnych rozmowach z nimi. Dodawał pewnosci siebie i ukrywał zakłopotanie. Wyłaniając się zza korytarza rozejrzała się. Zmróżyła lekko oczy. Ujrzała wtedy młodego mężczyznę. Stał do niej bokiem, przy jednym z regałów. Nie zauważył jej. Podeszła niepewnie przyglądając mu się. Sprawiał wrażenie znajomego – stwierdzila. Tak, to chyba był ten sam Marco, którego pamiętała sprzed pięciu lat. Nie bardzo jednak wiedziała czy ma mu dać do zrozumienia, że go pamięta czy traktować jak obcego, więc uprzejmie zagadnęła:

– Dzień dobry. W czym mogę panu pomóc?

Marco odwrócił się i przebiegł oczami po jej drobnej posturze.

Chyba mnie rozpoznał – ucieszyła się.

– Eeeerr…– zająknał się  i podrapał po brodzie.

– Chciałbym coś przciwbólowego – zaczął niepewnie – już próbowałem tu takie tabletki – kontynuował,  ale wolałbym coś mocniejszego – uśmiechnął się omijając jej wzrok.

Ana słuchała przez chwilę jego przyciszonego głosu z lekko przechyloną na bok głową.

Ale zamiast zastanawiać się nad przyczyną bólu swojego pacjenta, coś innego zaprzatnęło jej glowę. Przypomniała sobie jak  pięć lat temu nagle wyjechał z miasta w dość tajemniczych okolicznościach. Miała nieodpartą chęć by się jakoś dowiedzieć o tym więcej. Nie była jednak pewna jak zacząć ten być może drażliwy temat.

W końcu wyrwała się ze swoich myśli i skupiła uwagę na tym co mowił.

– Mam ból głowy, już od kilku dni. Próbowałem te tabletki…Nie pamiętam nazwy – rozejrzał się pobieznie po półkach – niczym oczami detektywa szybko je odnalazł i wskazał palcem czerwone opakowanie na regale za jej plecami.

Ana powiodła wzrokiem za jego wyciagniętym ramieniem. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale on przerwał jej niepewnie.

– A ty? Jesteś Ana ? Prawda?

Na to ona uśmiechnęła się i przytaknęła głową. Ucieszyło ją, że pomimo tylu lat jeszcze ją pamiętał.

– A ty musisz być Marco w takim razie….

– Tak, to ja –  przeciągnął nieco. Uśmiechnął się przy tym, zahaczył kciukami o kieszenie spodni i wbił wzrok w podłogę. – Nie patrząc na nią znowu zagadnął.

– To co słychać? Wyrosłaś troche jak widzę – Uniósł nieco na nią wzrok.

Ze strony Any zapadła cisza. Pytanie Marco  sprawiło jej dziwną przyjemność. – I ten jego uśmiech… – Jej policzki stanęły naraz w płomieniach. Zamrugała szybko powiekami próbując znaleźć jakąś sensowną odpowiedź. Miała jednak pustkę w głowie, więc ostatecznie wyjąkała:

– Eee…to może spróbujesz inne tabletki – spuściła wzrok i zacisnęła mocniej w ręku długopis, który trzymała kurczowo podczas całej rozmowy. Teraz to już była wściekła na siebie. Przecież w zasadzie nie odpowiedziała mu na pytanie.

Marco jakby się przebudził:

– Aaa, tabletki…no tak, dobrze spróbuje jakieś,

– No to które proponujesz? Wolałbym uniknąć lekarza jak się da –  zaśmiał się przy tym nerwowo. –  Rany boskie co się z nim dzieje? Nie mógł zrozumieć dlaczego nie potrafił sklecić kilku zdań . Ona mu się chyba podoba – dostał nagle olśnienia. Jest ładna…miła, ma łagodny głos i te słodkie usta. Do tego strasznie nieśmiała , bo jest czerwona jak cegła. Ale w sumie mu to nie przeszkadzało – stwierdził.

Ana właśnie zdążyła ugasić pożar na twarzy. Uniosła wzrok w zastanowieniu. Przełknęła ślinę i zaczęła lekko zdławionym głosem.

– No dobrze, to może tym razem  te spróbujesz. – Pokazała mu małe pudełko, które wyciągnęla z szuflady obok. –  A jak ból nadal nie będzie przechodził to zawsze możesz  wrócić i kupić inne. – kontynuowała już nieco bardziej naturalnie. – Jeśli to z kolei nie pomoże, to chyba niestety czeka cię wycieczka do przychodni. Wiem, że nikt nie lubi chodzić do lekarzy, ale czasem trzeba. W końcu lekarz to nie diabeł – próbowała zażartować.

Marco uśmiechnął się i kiwnął głową.

– No dobrze, to wezmę te , które proponujesz i zrobię  jak mówisz. W końcu to ty jesteś ekspertką. – Po czym zapytał o cenę.

Ana poczuła ukłucie żalu, że to już koniec ich rozmowy. Chciałaby ją jeszcze przedłużyć . Próbowała coś na prędce wymyślić i w końcu wyksztusiła:

– No to jak, przyjechałeś tu na dłużej?

Marco rozejrzał się wokół  jakby szukał na ścianach odpowiedzi. Po czym spojrzał znów na nią. 

– Jestem tu już jakiś tydzień.

– A co u ciebie słychać? – próbował zmienić temat. – Nie odpowiedziałaś mi jeszcze. – zapytał z uśmiechem. 

Ana ucieszyła się, że znowu wrócił do jej tematu.

– A…ja pomagam ojcu w sklepie. A tak poza tym próbuję pisać krótkie artykuły w gazecie, dla której pracuję z Reeve – Wyprostowała się przy tym dumnie. Właściwie to tak. Była z siebie dumna. W końcu to było zawsze jej marzeniem. Chciała pisać!

Marco pokiwał głową w geście gratulacji.

– Nie wiedziałem, że Reeve pracuje dla gazety. Od kiedy? – Jego twarz nagle spoważniała.

– Tak, od około trzech lat – domyśliła się, że jego nagła zmiana nastroju musi mieć jakiś związek z Reeve.

– A ha, a ty jak długo dla nich piszesz? – Dorzucił jakby od niechcenia.

– Od jakiegoś roku –  odpowiedziała z rozczarowaniem. Czuła, że ich rozmowa niedługo się zakończy.

– A ha – Marco uśmiechnął się uprzejmie, wyciągnął z kieszeni zwitek banknotu i podał jej przez ladę.

Ana bez słowa wzięła od niego pieniądze i szybko odliczyła resztę z kasy.

Chciała mu ją podać bezpośrednio do ręki. Wyciągnęła więc dłoń  w jego stronę, ale on  zamiast przytrzymać swoją, szybko ją cofnął  upuszczając tym samym monetę.

–  Oj przepraszam – zaśmiał się.

–  Nic nie szkodzi. – Rzuciła cicho.

Podała mu monetę przytrzymując jego dłoń tak, aby jej tym razem nie upuścił. W rzeczywistości jednak miała niepohamowaną chęć spojrzeć mu jeszcze raz w te jego duże niebieskie oczy i poczuć jego dotyk. Uśmiechnęła się przy tym lekko zalotnie. Zdobyła się z wielkim trudem na ten gest dziewczęcej kokieterii. Zaraz jednak spuściła oczy.

– To teraz będę wiedział do kogo przyjść po poradę, jak będę czegoś potrzebować. – Starał sie być uprzejmy. Po czym dorzucił:

– Tak przy okazji, myślałem, że zastanę Ewę. Szczerze mówiąc nie spodziewałem się tu ciebie zobaczyć.

– A chciałeś z nią porozmawiać? Nie ma jej tu teraz, ale mogę jej powiedzieć, że byłeś – zaproponowała.

– Nie. To nic ważnego.  No dobrze, to chyba na tyle, Ana. Będe juz szedł.  Dziękuję za tabletki. – uśmiechnął się i zamachał opakowaniem. – To chyba do zobaczenia.

– Do zobaczenia – odpowiedziała z lekkim smutkiem w głosie.

Marco odwrócił się do wyjścia. Przy drzwiach zwolnił nieco kroku i rzucił jej jeszcze przelotne spojrzenie. Ona chyba wysłała mu zalotny uśmiech – zaśmiał się z tego pod nosem.

Wzrok Any powędrował  bezwiednie za  jego dorosłą już sylwetką. Stała tak przez chwilę jak posąg, analizując ich rozmowę, a jej twarz stopniowo oblała się znów rumieńcem wstydu. Co w nią wstąpiło? Pytała siebie z zażenowaniem. To przecież zupełnie niepodobne do niej. Zachowała się jak te głupie idiotki co mizdrzą się do facetów naiwnie trzepocząc rzęsami. Ana uważała zawsze, że ona taka nie była i nigdy nie będzie. To było dla niej coś zupełnie nowego. Chłopaki, randki i tym podobne sprawy zwykle jej nie interesowały. – Nie, nie i jeszcze raz nie! Dość już tego bezproduktywnego dumania – skarciła się i powróciła do automatycznego układania towaru na półkach. Próbowała zająć swoją głowę czym innym, ale co chwilę przyłapywala się, że jej myśli odbiegały do wspomnienia jego twarzy. Zapamiętała szczególnie jego profil, nieco dziecięcy o zgrabnym nosie. Zauważyła, bo stał do niej nieco bokiem, większość czasu unikając jej wzroku. Miała też okazję przyjrzeć się jego ustom, które z kolei….– przymknęła oczy – uśmiechały się jak chłopiec, co urwał się z lekcji i nie chciał, by ktoś go na tym przyłapał. To było jednak na tyle z tego małego chłopca, bo sylwetkę miał raczej …W tym momencie Ana zeszła na ziemie , bo w drzwiach stanęła Ewa. Wróciła ze spotkania z Reeve.

– O! A ty tutaj ? Jak widzę dość szybko poszło ci tym razem z receptami? Zwykle ledwo zdążasz pięć minut przed odbiorem, a tym razem pół godziny jeszcze zostało. Hmmmm, coraz lepiej ci idzie chyba….

W tym momencie Ana zamarła w bezruchu, a twarz jej zbladła jak płótno.

– Jezu drogi! – wykrzyknęła Ewka i rzucila się biegiem do receptury. Ana podążyła ociężale za nią. Zastała ją pospiesznie zakładającą fartuch.

– Idż do ojca i powiedz mu, że ma pilnować sklepu.

– Ale…– zająknęła się Ana.

– Maszeruj! Nie obchodzi mnie co mu powiesz. – wycedziła przez zęby Ewka.

Ana wyszła zrezygnowana. Pozostawiła ją w ferworze roboty, oparach złości i odgłosach rzucanej łaciny, niekoniecznie farmaceutycznej.

– Ruszaj się! Ale już! – usłyszała jeszcze jej krzyki za sobą w korytarzu.

Ojca zastała nad księgowością. Pewnie zapomniał zupełnie o niej i zwyczajnie nie przyszedł jej zastąpić po przerwie. No ale ojciec liczył sobie już ponad pięćdziesiąt lat, a ona zaledwie osiemnaście i już miała dziury w pamięci.  Grzecznie poprosiła, żeby wyszedł na sklep. Tak jak przypuszczała. Przeprosił ja, że zapomniał. Westchnęła i wróciła z ciężkim sercem do receptury. Od progu usłyszała:

– Jak tak dalej pójdzie, to tylko patrzeć jak wysadzisz niedługo tą recepturę i nas wszystkich w powietrze. Całe szczęście, że nie potrzebowałas do recept palnika. Na jakiej ty chmurze żyjesz? – krakała Ewka.

Ana rozejrzala się jakby nie wiedziała w co pierwsze włożyć ręce.

– A ty na co czekasz? Bierz się za maść salicylową.

– Eerr. Ale…

Ewka szurnęła zamaszystym ruchem po blacie słoik z kwasem, który zatrzymał się tuż przed Aną.

–  A teraz bierz parafinę i rób jak mówię.

A więc to nie był alkohol, który miała dodać, mimo tego, że wyczytała to w farmakopei. Okazała się tak bezużyteczna jak księga czarnej magii w rękach niewłaściwego użytkownika. Ana znowu westchnęła cieżko i poddała się niewolniczo wszystkim rozkazom Ewki.

Ostatnio edytowany przez mona75krol (2015-08-21 03:45:15)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
http://aumerpsychoterapia.wroclaw.pl Waterfront 3BR home, with private balcony by 360..